poniedziałek

"Czuję, że robię źle..."

"Przygotować siły do działania po zakończeniu panowania NKWD" - pisał gen. Leopold Okulicki do podkomendnych w marcu 1945 roku. Jak to możliwe, że jeszcze w tym samym miesiącu udał się na spotkanie z przedstawicielami wrogiej służby? Czy uwierzył w sowieckie gwarancje bezpieczeństwa?
Okulicki w ręce sowieckiej bezpieki dostawał się dwukrotnie: w 1941 roku i w 1945. W obu przypadkach na terenach zajętych przez Sowiety znalazł się nie przez przypadek, ale w ramach zadań służbowych. W 1940 roku był komendantem łódzkiego okręgu ZWZ. W 1940 mianowano go dowódcą ZWZ na teren okupacji sowieckiej. Aresztowany przez NKWD w styczniu 1941, wyszedł na wolność po porozumieniach Sikorski - Majski. Dowodził dywizją. Potem zgłosił się do formacji specjalnej - "Cichociemnych". Zrzucono go na spadochronie w maju 1944 roku pod Krakowem. Po Powstaniu Warszawskim został Komendantem Głównym Armii Krajowej.
Lipiec 1944 roku. Sowieci organizują spotkanie ze sztabem wileńskiej Armii Krajowej. Zamiast sojuszniczej narady następuje podstępne aresztowanie polskich oficerów. Podobne scenariusze powtarzają się w różnych miejscach. Okulicki ma świadomość tych działań. Nadchodzą wciąż nowe potwierdzenia, że bolszewicka "moralność" nie ma nic wspólnego z honorem oficerskim, a kłamstwo wciąż pozostaje podstawowym narzędziem osiągania celów politycznych ZSRR. "Jesteśmy rozbrojeni przez bolszewików. Koniec AK. Niech żyje Polska" - to całość depeszy dowódcy 3 DP AK z 30 lipca 1944 roku.

 Mogiła gen. Leopolda Okulickiego na Cmentarzu Dońskim w Moskwie. Fot. Maciej Korkuć

Represje i kłamstwa

Na oczach polskiego społeczeństwa Stalin rozpoczyna tworzenie "państwa PKWN" - tworu w pełni podporządkowanego dyrektywom sowieckim. Komunistyczny Komitet przedstawia się jako "legalna władza" i w dokumentach bezprawnie posługuje się nazwą "Rzeczpospolita Polska". Stalin doskonale rozumie, że warunkiem utrwalenia władzy tworzonej przez niego administracji jest nie tylko wyparcie Niemców z Polski, ale także pełna likwidacja podziemnych struktur prawdziwej Rzeczypospolitej Polskiej - cywilnych (Delegatura Rządu) i wojskowych (Armia Krajowa).
W drugiej połowie roku 1944 aresztowania żołnierzy i urzędników Rzeczypospolitej przybierają charakter masowy. NKWD dokonuje bezwzględnych aresztowań i pacyfikacji obejmujących dziesiątki tysięcy ludzi. Na wschód wyjeżdżają kolejne transporty więźniów. Zapełnione są enkawudowskie więzienia i obozy koncentracyjne w kraju. Stalin w korespondencji z Roosveltem i Churchillem prowadzi kampanię oszczerstw. Żołnierzy Rzeczypospolitej nazywa terrorystami. Oskarża ich o ataki na Armię Czerwona i o współpracę z Hitlerem.
Okulicki widzi, że jedyną szansą dla Polski jest albo wymuszenie na Stalinie przez Zachód jakiejś formy kompromisu, albo zmiana sytuacji geopolitycznej i rachuby na nową wojnę. Sami nie mieliśmy sił po latach okupacji na wywalczenie niepodległości. Represje sowieckie zagrażały możliwościom mobilizacyjnym nawet w przyszłości. Komendant AK uważał, że trzeba się przyczaić, przeczekać najtrudniejszy okres sowieckiej dominacji, zlikwidować pretekst do aresztowań (działalność AK, uznawana przez Sowietów za "nielegalną") i rozwiązać konspiracyjną armię. 3 stycznia 1945 r. tłumaczył członkom zrzuconej w kraju angielskiej misji wojskowej "Freston", że "z chwilą objęcia terenu przez wojska rosyjskie, oddziały AK będą po prostu rozwiązane".

Organizacja "NIE"

Tak się stało. 19 stycznia 1945 roku AK, jako odtworzone w konspiracji krajowe Wojsko Polskie, formalnie została rozwiązana. To nie oznaczało rezygnacji z walki o niepodległość. Okulicki nie miał cienia wątpliwości, że zajęcie Polski przez Armię Czerwoną oznacza "zmianę jednej okupacji na drugą bardziej niebezpieczną, bo przeprowadzoną pod pokrywką Tymczasowego Rządu Lubelskiego, bezwolnego narzędzia w rękach sowieckich". Podkreślał, że "Polska, według sowieckiej recepty, nie jest tą Polską, o którą walczymy szósty rok z Niemcami, o którą popłynęło morze krwi polskiej, ogrom męki i zniszczenia kraju" i że "nigdy nie zgodzimy się na inne życie, jak tylko w całkowicie suwerennym, niepodległym i sprawiedliwie urządzonym społecznie Państwie Polskim". Wyraził niezłomną wiarę, że "obecne zwycięstwo sowieckie nie kończy wojny. Nie wolno nam ani na chwilę tracić wiary, że wojna ta skończyć się może jedynie zwycięstwem słusznej sprawy, triumfem dobra nad złem, wolności nad niewolnictwem".
W tym czasie zaawansowane były prace nad tworzeniem Organizacji NIE (od słowa "Niepodległość"). "W założeniach swoich »NIE« było pomyślane jako kadrowa, bardzo elitarna w sensie liczebnym i doboru ludzi, organizacja patriotyczna. Miała ona składać się z niewielkiej ilości ludzi (nie więcej niż 400), starannie dobranych do zadań konspiracyjno-politycznych" - pisał Tadeusz Żenczykowski. "Ludzie ci mieli pozostawać »zamrożeni« przez dłuższy czas i rozpocząć działalność dopiero wtedy, gdy ustanie akcja sowiecko-komunistyczna, wyłapująca działaczy AK i Polski Podziemnej. Po tym okresie »zamrożenia« miała być podjęta działalność podtrzymująca na duchu społeczeństwo, znajdujące się pod ciśnieniem nowej władzy".
Organizacja ta, z dużymi kłopotami budowana przez E. A. Fieldorfa, miała być strukturą równoległą do AK, która uaktywni się w warunkach okupacji sowieckiej. Nie zakładano możliwości prostego przejęcia znacznej części kadr po ewentualnym rozwiązaniu AK, jak i nie zakładano na tym etapie przejęcia przez "NIE" roli prostej kontynuacji podziemnej armii.
Okulicki sam postanowił przejść do "NIE", co zapoczątkowało de facto zmianę charakteru tej organizacji w jakąś formę kadrowo ograniczonej kontynuacji AK.

Światełko w tunelu

Zaledwie dwa tygodnie później odbywały się obrady Wielkiej Trójki w Jałcie na Krymie (4-11 lutego 1945). Dla Polaków pytaniem podstawowym było, czy Zachód wymusi na Stalinie respektowanie polskiej suwerenności. Czy nadzieje się spełniły? W gruncie rzeczy nie. Szokiem była ostateczna już zgoda Zachodu na zabór wschodniej połowy Polski. A jednak pojawiła się kategoryczna obietnica, że zostanie powołany nowy rząd oparty "na szerszej podstawie demokratycznej z włączeniem przywódców demokratycznych z samej Polski i od Polaków z zagranicy", który "będzie miał obowiązek przeprowadzenia możliwie najprędzej wolnych i nieskrępowanych wyborów, opartych na głosowaniu powszechnym i tajnym. W wyborach tych będą miały prawo brać udział i wystawiać kandydatów wszystkie partie demokratyczne i antyrasistowskie". To dawało nadzieję na odzyskanie wolności przynajmniej w leżącej na zachód od Bugu części kraju.

W następnych tygodniach jeszcze nie było wiadomo jak Stalin rozegra i tworzenie owego rządu i sprawę wyborów. Okulicki zachowywał optymizm, mimo że wciąż nie miał wątpliwości, że ZSRR dąży do sowietyzacji i całkowitego uzależnienia Polski. W marcu Okulicki - "Niedźwiadek" pisał, że po ostatecznej klęsce Niemiec stosunek Wielkiej Brytanii do ZSRR "bezwarunkowo ulegnie zmianie [...] na naszą korzyść". W nowej sytuacji Anglicy doprowadzą do wyparcia - jak sądził - osłabionych wojną Sowietów z Europy. Z takiej oceny sytuacji Okulicki wyprowadził dwa zasadnicze wnioski określające kierunki dalszego działania: "1) Przeżyć ten okres z jak najmniejszymi stratami. Starać się uchronić naszych ludzi drogą przerzucania ich z jednego miejsca na drugie. Nie podejmować otwartej walki z PPR. Czekać na zmianę stosunku Anglików do ZSSR. Rozpowszechniać wśród społeczeństwa opinię, że wszystko to - przemijająca historia. 2) Przygotować siły do działania po zakończeniu panowania NKWD".

Wierzyć nie wierzyć?

Kiedy do przywódców podziemia dotarły listy podpisane przez płk. Pimienowa, który powoływał się na realizację "ważnej misji" w imieniu dowództwa I Frontu Białoruskiego i zapraszał do odbycia spotkania w sprawie uregulowania "bardzo poważnych spraw" we "wzajemnym zrozumieniu i zaufaniu", wydawało się, że to potwierdzenie słuszności oczekiwań. Wicepremier Jankowski dość szybko zdecydował, że pójdzie na spotkanie. Okulicki zachował sceptycyzm.
17 marca doszło do spotkania Janowskiego z Pimienowem, a później do kolejnych spotkań z przedstawicielami ugrupowań politycznych. Rozmowy wyglądały poważnie. Nie było aresztowań. "Wszystko nam obiecywano (...)" - wspominał ludowiec Stanisław Mierzwa. "Przychodzę do swojego domu pełen radości (...) Zrzuciłem z siebie ciężar konspiracji. Zaczniemy jakoś normalnie żyć". Rząd RP z Londynu obserwując rozwój wypadków potwierdził, ze uważa, iż rozmowy w sprawie rządu "powinny być prowadzone przede wszystkim z Wami". 21 marca Jankowski usłyszał propozycję szerokiej konferencji z udziałem "gen. Iwanowa" albo nawet marszałka Żukowa. Jednak Rosjanie naciskali na udział Komendanta AK. Okulicki nie krył nieufności. Wywierano jednak na niego nacisk, żeby zaproszenie przyjął. Ten w rozmowie z Korbońskim mówił wprost: "Ja nie idę". Jednak już 26 marca Korboński zanotował: Okulicki "był przygnębiony i wytrącony z równowagi". Oświadczył: "Zdecydowałem się pod naciskiem delegata iść na rozmowy, ale czuję, że robię źle".

Cena służby

Potraktował to jako obowiązek. Niestety, jego ocena była słuszna. Ze spotkania nigdy już nie wrócił na wolność. Podczas śledztwa zachowywał się z godnością. Opublikowane później przez Sowietów protokoły przesłuchań niewiele miały wspólnego z ich rzeczywistą treścią.
Dzięki relacji przetrzymywanego w sąsiedniej celi Adama Bienia mamy przynajmniej ślad wydarzeń z 24 grudnia 1946 roku. Jego informacje potwierdzał też siedzący z nim w celi Antoni Pajdak. Wiemy, że Okulicki zachowywał dobre zdrowie. Był silny, wysportowany, codziennie się gimnastykował. Miał dopiero 48 lat. "I wśród wigilijnej owej ciszy - opisywał Bień - o godzinie 11-ej drzwi celi generała ze zwykłym zgrzytem otworzyły się nagle, krótko coś do generała powiedziano i drzwi zamknięto. Słyszeliśmy wszystko (z wyjątkiem treści rozmowy, której nie było słychać nigdy). Byliśmy pewni, że generałowi w zwykły sposób zapowiedziano spacer. Nic podobnego! Natychmiast po zamknięciu drzwi generał zaczął z całej siły walić pięściami w dzielącą nas ścianę, a nie w podłogę, jak to czynił zwykle. Było jasne, że w życiu generała następuje coś ważnego ale nie wiedzieliśmy co. Za chwilę drzwi celi jego znowu się rozwarły i generał z głośno manifestowanym brutalnym hałasem, mocnymi krokami wyszedł. Do dziś słyszę te mocne jego kroki. Wyszedł i nigdy nie wrócił i nigdy na Łubiance nie dostrzegliśmy potem śladu jego istnienia".

Dopiero po latach, już po śmierci Stalina, obaj usłyszeli, że Sowieci oficjalnie podali, iż generał Okulicki w więzieniu "zmarł na zawał serca". Według komunikatu miało to miejsce 24 grudnia 1946 roku. W Polsce w wielu publikacjach traktuje się tę sowiecką informację jako wiarygodną.
Chyba najwyższy czas, aby Polska usłyszała owe "mocne kroki" dowódcy podziemnej armii.

Maciej Korkuć
Artykuł ukazał się w Dzienniku Polskim 
01.04.2010

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz